Regaty ORW Bornholm za nami, cała pięcioosobowa załoga, od morza do Tatr wróciła szczęśliwie do domów.
Jak zwykle nie wszystko poszło zgodnie z planem, w Kołobrzegu zablokowała nas pogoda, więc do Nexo wyruszyliśmy dopiero wówczas, gdy uczestnicy regat startowali do pierwszego wyścigu „Bornholm Challange” (dookoła Bornholmu).
Zabrakło kilku godzin ze środy na czwartek żebyśmy zdążyli się schować w porcie, zanim się rozdmucha na całego. Jachty, które wcześniej wyszły z Kołobrzegu na regaty dotarły bez problemu. Jeszcze we czwartek wieczorem kombinowaliśmy jak przysłowiowe „konie pod górę”, ale powrót do Kołobrzegu „Marthelli”, kecza większego od Don Kichota po godzinie walki z wiatrem i falami ostudził nasz zapał.
Startowaliśmy więc dopiero w drugim wyścigu, „Christiansoe Challange” gdzie zajęliśmy zaszczytne przedostatnie miejsce. W klasyfikacji generalnej ostatnie, co nie dziwi skoro pierwszy wyścig oddaliśmy walkowerem.
Drugi, 30 milowy wyścig „Christriansoe Challange” polegający na starcie z Nexo, opłynięciu lewą burtą wysp Ertholmene i powrocie do Nexo zaczął się zupełnie niewinnie. Później zmieniła się pogoda i zabawa się zaczęła na całego, płynęliśmy bajdewindem, przy wietrze, który według organizatorów w podstawie wiał z prędkością 30 kn.
I wiecie co ? Ja zdeklarowany anty – regatowiec i przeciwnik sportów ekstremalnych na kilka godzin załapałem regatowego bakcyla. 
